Sobota, 17 grudnia 2011, 18:08

„Listy do M.” to zwykła PODRÓBKA!!!

prawda
fałsz
„Listy do M.” to zwykła PODRÓBKA!!!
Niedawno na ekrany kinowe wszedł, wyczekiwany niczym Święty Mikołaj w Wigilię, najnowszy polski film. „Listy do M.” były reklamowane, jako pełna ciepła i wzruszeń komedia romantyczna. Aktorzy grający w filmie opowiadali, że po raz pierwszy spotkali się z polskim projektem komedii romantycznej, który można nazwać nawet ambitnym. Jednak bardziej czujni i obeznani z kinematografią widzowie nie mają wątpliwości – „Listy do M.” to zwyczajna podróbka!

Być może na tle innych polskich komedii ta produkcja mogłaby być uznana za wyróżniającą się. Jednak, aby zachować obiektywny osąd musimy spojrzeć z szerszej perspektywy. Twórcy filmu ewidentnie wzorują się na powstałym w 2003 roku filmie „To właśnie miłość”. Ta cudowna opowieść w gwiazdorskiej obsadzie jest obowiązkową przedświąteczną pozycją dla wszystkich kinomanów, ludzi znudzonych odwiecznym „Kevinem samym w domu” oraz fanek Hugh Granta.

Nie chcemy umniejszać siły przekazu naszej rodzimej produkcji. Jednak dla wszystkich, którzy widzieli oba filmy jest jasne, że inspiracją i pierwowzorem dla reżysera Mitji Okorna, reżysera "Listów do M." jest angielska wersja. Wskazuje na to wszystko, łącznie z plakatem promującym film. Jest on bowiem bezczelną kopią plakatu, który reklamował „To właśnie miłość” 8 lat temu!

Doceniamy jak najbardziej aktorski kunszt Maćka Stuhra, którego uwielbiamy. Cieszymy się, że Agnieszka Dygant mogła zerwać ze swoim wizerunkiem odrobinkę nierozgarniętej niani-Frani, a Piotr Adamczyk ostatecznie rozstać się z papieżem. Wzrusza nas historia przedstawiona przez Agnieszkę Wagner i Wojciecha Malajkata. Bawi nas Tomasz Karolak w roli Mela Gibsona. Jednak trudno oprzeć się myśli, że „to jednak nie to”.

Ci, którzy kochają kino, będą czekać na wieczór wigilijny i możliwość obejrzenia filmu „To właśnie miłość”. Będziemy podziwiać zjawiskową Keirę Knightley, śmiać się do rozpuku widząc tańczącego premiera Wielkiej Brytanii oraz ze ściśniętym sercem przeżywać z Emmą Thompson domniemany romans jej męża.

Wiemy, że tych, którzy widzieli oba filmy nie trzeba przekonywać, która z wersji jest lepsza. Tych, którzy nie widzieli, uprzejmie informujemy – wrażenia dostarczane przez „Listy do M.” nie są nawet w połowie tak intensywne

BF

Komentarze

Gość 11 listopada 2015 17:36
Jeden po drugim ,właśnie dziś obejrzałam To właśnie miłość oraz Listy do M. Widzę wiele różnic zarówno w całej fabule jak i samym pomyśle. Jedyne podobieństwo to czas akcji i plakat, ale uznajmy, że reżyser rzeczywiście próbował wzorować się na angielskiej wersji. Osobiście uważam angielską wersję za słodko pierdzący kiczowaty gniot. Sorry. Bez porównania nasza polska wersja jest lepsza. Po pierwsze nasza wersja jest prawdziwa, jest zabawna, jest wzruszająca. Nie będę zachwycać się angielskimi gwiazdami kina i udawać, że jest super tylko dla tego żeby nikt nie pomyślał, że polska wieśniara się nie zna... NIE !!! To polska wersja jest lepsza, ukazuje prawdziwe ludzkie losy, a nie kilka głupiutkich bajeczek :)
Gość 15 października 2012 14:34
ja tam na Listach popłakałam się 6 razy a na To własnie milość ani razu. niech nikt mi nie mówi gdzie są i jak intensywne wrażenia.....
Gość 28 grudnia 2011 20:43
najlepsza była Zielińska. Kilka minut w trzech scenach a sztuczny brzuch nosiła miesiąc w ramach przygotowań do wielkiej ROLI
Gość 22 grudnia 2011 00:56
To znaczy, ze masowa widownia to jelopy.
Gość 19 grudnia 2011 18:47
Ale przynajmniej dobra obsada filmu "Listy do M "
Gość 19 grudnia 2011 01:18
zgadzam sie z ta opinią, świetny artyków, inny niż na pudlach itp
WW 19 grudnia 2011 01:09
Ha, od razu wiedziałam, że to kopia... Jak widać, nie ma w Polsce już pomysłów na nic :/